[Opinia] Porozumienie z Lozanny: diabeł tkwi w szczegółach
Po 8 dniach negocjacji w Lozannie przedstawiciele państw tzw. Grupy 5+1 (USA, Rosja, Wielka Brytania, Francja, Chiny oraz Niemcy), Unii Europejskiej oraz Iranu ogłosili, że udało się im osiągnąć wstępne porozumienie co do międzynarodowej kontroli nad programem atomowym prowadzonym przez Teheran. Zwłaszcza w ostatnich dniach rozmowy przyjęły postać swoistego maratonu, któremu z wypiekami na twarzy przyglądali się dziennikarze, komentatorzy oraz znawcy problematyki bezpieczeństwa na Bliskim Wschodzie.
Harmonogram szczytu w Lozannie oryginalnie zakładał dojście przez strony do konsensusu najpóźniej do 31 marca, jednak od samego początku wszyscy podejrzewali, że celu tego nie uda się zrealizować. Sytuacja zmieniała się praktycznie z godziny na godzinę. Obserwujący sprawę na bieżąco słyszeli jednym razem o postępach w rozmowach, innym zaś o usztywniających się stanowiskach negocjacyjnych oraz o możliwości zerwania negocjacji i powrocie głównych zainteresowanych do domów. Gdy upłynął wspomniany wcześniej deadline (należy zaznaczyć, że nie był on wiążący, a pełnił raczej rolę wytycznej, jednak dzięki przekazowi medialnemu zyskał on niemal „uświęcony” charakter), przedstawiciele stron postanowili jeszcze bardziej przyspieszyć tempo. Z kuluarów zaczęły dobiegać informacje o tym, że zostanie wydane „jakieś” oświadczenie o „ogólnym” charakterze – wszystko po to, by nie przyznać się do totalnego fiaska szczytu.
Odczytane kilka godzin temu przez szefową unijnej dyplomacji Federickę Mogherini wspólne stanowisko zgromadzonych przedstawicieli okazało się jednak dużo bardziej konkretne niż można było przewidywać. Choć nie znane są wszystkie szczegóły tzw. szerokiego porozumienia, to wiadomo już między innymi, że liczba wykorzystywanych przez Iran wirówek do wzbogacania uranu miałaby zostać zmniejszona o ponad 2/3 (z ok. 19 do 6 tys.), ma także zostać wznowiona współpraca tego państwa z Międzynarodową Agencją Energii Atomowej. Strony zapowiedziały, że już wkrótce zasiądą do wypracowywania technicznych szczegółów przyszłej umowy. Wszystko po to, żeby zdążyć przed końcem czerwca, gdy upływa faktyczny termin na jej zawarcie, dwukrotnie już zresztą przekładany – pierwotnie rozmowy na ten temat miały trwać do lipca 2014 r. (tak właśnie przewidywał układ zawarty w listopadzie 2013 r. w Genewie), potem datę końcową przesunięto na listopad, by ostatecznie ustalić wspomniany wcześniej termin czerwcowy.
Informacja o osiągnięciu wstępnego porozumienia spotkała się z natychmiastową krytyką ze strony Izraela, którego przedstawiciele zakwestionowali sens upublicznionych postanowień i zapowiedzieli, że rozwiązanie takie nie tylko nie powstrzyma Iranu przed zdobyciem broni jądrowej, ale jeszcze bardziej rozochoci go do prowadzenia wrogiej państwu żydowskiemu działalności na Bliskim Wschodzie. Fakt, że szczyt w Lozannie nie zakończył się klęską stanowi natomiast ulgę dla prezydenta Stanów Zjednoczonych Baracka Obamy, który w ostatnich tygodniach przekonywał swoich rodaków, że z Iranem można i trzeba negocjować. Za postawę taką spłynęła na niego krytyka ze strony republikanów, preferujących podjęcie bardziej radykalnych działań. Przywódca USA musiał zmierzyć się także z fatalną z wizerunkowego punktu widzenia wizytą izraelskiego premiera Benjamina Netanjahu, który przyjechał do Stanów Zjednoczonych tylko po to, by w przemowie do kongresu de facto podważyć sens prowadzonej przez Amerykanów polityki w tym zakresie. Porażka rozmów w Lozannie byłaby dla Obamy prestiżową klęską, której nijak nie dałoby się usprawiedliwić. Oznaczałaby bowiem konieczność przyznania się przezeń do tego, że podejmowane przez niego przez ostatnie półtora roku działania były błędem i stratą czasu. Na szczęście dla amerykańskiego prezydenta może on teraz pochwalić się (umiarkowanym) sukcesem. Teraz zaangażowane strony mają jeszcze 3 miesiące, by przygotować ostateczne i kompleksowe porozumienie.
Sęk jednak w tym, że osiągnięty w Lozannie konsensus ma charakter ogólny i dość mocno „naciągany”. Żadnej ze stron nie zależy co prawda na odejściu od stołu negocjacyjnego, ale wypracowanie szczegółów technicznych może okazać się zgubne. Dobiegające ze szwajcarskiego miasta informacje wskazują choćby, że nadal nie ustalono dokładnie, w jakim trybie i na jakich zasadach miałoby odbyć się zniesienie nałożonych na Iran sankcji. Tymczasem wydaje się, że zagadnienie to od początku stanowiło najbardziej problematyczną i kontrowersyjną kwestię negocjacyjną – brak konkretów w tej dziedzinie źle wróży zatem dalszym rozmowom. 3 miesiące, które pozostały przedstawicielom państw, to niewiele czasu, biorąc zwłaszcza pod uwagę stopień skomplikowania sprawy. Obama oraz przedstawiciele amerykańscy już zapowiedzieli, że kolejnego przedłużenia terminu nie będzie – strony podpiszą umowę do końca czerwca albo w ogóle. Tyle że racjonalna dyplomacja rządzi się swoimi prawami. Można grozić zerwaniem rozmów, można przerzucać się „ostatecznymi” terminami, ale kiedy przychodzi co do czego, to koniec końców zawsze wraca się do negocjacyjnego stołu.
Andrzej Guzowski
Zdjęcie: Rozmowy w sprawie irańskiego programu nuklearnego w Lozannie, 30 marca 2015 (fot. European External Action Service (CC BY-NC-ND)).