[Chandran Nair] Zgubny wzrost

Azja potrzebuje nowego modelu gospodarczego, a nie wzrostu za wszelką cenę

Annual Meeting of the New Champions 2011

Współczesne elity polityczne i gospodarcze nie chcą przyjąć do wiadomości dwóch rzeczy. Pierwszą jest fakt, że w XXI wieku Azja potrzebuje nowego modelu ekonomicznego. Dotyczy to również reszty świata, jednakże biorąc pod uwagę, że kontynent azjatycki zamieszkuje 60% ludności Ziemi, to właśnie jego droga rozwoju właśnie będzie miała decydujący wpływ na cały świat.

Po drugie, XXI wiek będzie się zdecydowanie różnił od każdej innej epoki w historii ludzkości. W przeszłości błędne decyzje ekonomiczne mogły spowolnić wzrost gospodarczy albo w najgorszym wypadku doprowadzić do krótkotrwałych klęsk głodu i migracji. Obecnie jednak za sprawą zachodzących równolegle procesów wzrostu populacji oraz rozwoju technologicznego możemy doprowadzić do nieodwracalnych szkód i tym samym pozbawić miliardów ludzi podstaw do życia.

Ostatni raport Międzyrządowego Zespołu do spraw Zmian Klimatu (IPCC) jednoznacznie stwierdza, że zmiany klimatu są odczuwalne we wszystkich ekosystemach Ziemi. Zgodnie z prognozami ekspertów należy spodziewać się coraz częstszego występowania ekstremalnych anomalii pogodowych takich jak susze, powodzie czy trąby powietrzne. Te z kolei prowadzić mogą do ograniczeń w dostawach prądu, wody czy nawet załamania się całych systemów opieki zdrowotnej i dostaw żywności. Skala konsekwencji naszych decyzji jest dziś więc dużo większa niż dawniej. Jednocześnie nasz stosunek do wzrostu gospodarczego, praw i wolności, a także instytucji, które te idee wprowadzają w życie, jest ciągle zakorzeniony w przeszłości i nie przystaje do współczesnych wyzwań.

Zachodni model rozwoju rozprzestrzenił się wprawdzie na całym świecie, ale jednocześnie nie jest w stanie zapewnić godnych warunków do życia nawet w krajach, w których się narodził. W Stanach Zjednoczonych poziom nierówności jest najwyższy od stu lat. Począwszy od końca recesji w połowie 2009 roku 95% wzrostu dochodów przypadło w udziale najlepiej zarabiającym. Jednocześnie mediana wysokości dochodów gospodarstw domowych (nie wliczając emerytów) jest o 12% niższa niż w 2000 roku. Aż 40% Amerykanów uważa, że należy do klasy niższej lub niższej klasy średniej, a ponad 40 milionów pobiera państwowe dotacje na żywność.

Sytuacja w Europie nie jest wiele lepsza. W Hiszpanii i Grecji ponad 50% młodych ludzi jest bezrobotnych, a w państwach takich jak Francja czy Wielka Brytania dług publiczny sięga 90% produktu krajowego brutto. Jednak nawet te niezbyt imponujące wskaźniki wypadłby jeszcze gorzej gdyby nie prowadzona przez Europejski Bank Centralny polityka „taniego pieniądza”, której nie można jednak prowadzić w nieskończoność. Dodatkowo, w połączeniu z błędnymi inwestycjami doprowadzić ona może do powstania kolejnych baniek spekulacyjnych, analogicznych do sytuacji, która miała miejsce w latach 2007 – 2008.

Nie oszukujmy się, gdyby to, co obecnie obserwujemy w Europie, miało miejsce w Azji lub Afryce, mówilibyśmy o absolutnej katastrofie będącej wynikiem całkowicie błędnej polityki gospodarczej. Ponieważ jednak to Zachód przez ostatnie wieki zajmował pozycję intelektualnego supermocarstwa oraz odpowiadał za ukształtowanie współczesnych, globalnych stosunków ekonomicznych, przywódcy zachodnich rządów mogą w dalszym ciągu wmawiać reszcie świata, że jedyna droga do osiągnięcia dobrobytu wiedzie przez liberalizację, kopiowanie ich własnego modelu rozwoju oraz promowanie wzrostu gospodarczego opartego na nieograniczonej konsumpcji.

Taka wizja rozwoju jest groźna nie tylko z powodu grożących nam kryzysów finansowych. Można sobie przecież wyobrazić, że pewne posunięcia makroekonomiczne zapewnią Europie powrót na ścieżkę wzrostu gospodarczego. Pozornie pozytywny efekt byłby jednak jedynie krótkotrwały i mógłby ściągnąć na nas dużo większe zagrożenie. Wzmocniłby on bowiem ryzyko, że zachodni model rozwoju, oparty na wzroście konsumpcji i eksploatacji surowców naturalnych pozyskiwanych po zaniżonych kosztach, będzie w dalszym ciągu eksportowany i wprowadzany na całym świecie.

Mimo że wśród większości naukowców i ekspertów panuje zgoda co do wyzwań związanych z obciążeniami dla środowiska naturalnego i granicami wzrostu na naszej planecie, a także wynikającej z nich konieczności zmiany naszych przyzwyczajeń konsumpcyjnych, w ostatnich dekadach dominuje tendencja do osłabiania państwa, regulacji i instytucji publicznych. Ma ona na celu przyśpieszenie wzrostu gospodarczego i ekspansji sektora prywatnego. U źródeł tego procesu leży przekonanie, że głównym celem polityki gospodarczej jest brak ingerencji w rynek i tworzenie korzystnych warunków dla rozrostu prywatnego kapitału. W tej koncepcji eksploatacja zasobów naturalnych została praktycznie całkowicie oddana w ręce tak zwanego wolnego rynku. Jednak rynek nie jest niczym więcej jak sumą swoich części składowych, a więc w dużej mierze korporacji, których najwyższym celem jest nieograniczona ekspansja i powiększanie zysków.

Prywatne firmy nie są zainteresowane dobrowolnymi ograniczeniami, które – choć pożądane ze względu na zapewnienie przetrwania środowiska naturalnego –  mogłyby pogorszyć ich konkurencyjność lub zmniejszyć zyski. Nie widzą też powodów, dla których miałyby ponosić faktyczne koszty wydobycia surowców naturalnych. Przeciwnie, silna jest pokusa, żeby robić coś dokładnie odwrotnego. Zaniżanie wartości surowców naturalnych i kosztów ich wydobycia jest kluczowym czynnikiem umożliwiającym niewielkiej mniejszości niszczycielską konsumpcję, z której powodu cierpieć musi przygniatająca większość ludzkości.

Raj Patel, autor bestsellera „Wartość niczego”, pokazuje w słynnym już przykładzie, że zwykły hamburger powinien kosztować w rzeczywistości około 200 dolarów amerykańskich, ponieważ do jego wytworzenia konieczne jest wykarczowanie do 5 metrów kwadratowych lasu tropikalnego oraz zużycie 2 393 litrów wody[1]. W innych branżach mamy do czynienia z podobnym mechanizmem. Producenci energii nie naliczają swoim klientom kosztów zanieczyszczenia powietrza, a koncerny elektroniczne nie uwzględniają w swoich kalkulacjach ani kosztów społecznych, jakie powoduje produkcja w Azji i Afryce, ani kosztów późniejszej utylizacji lub składowania elektronicznych odpadów[2].

Problem ten dodatkowo potęgowany jest przez nieustający i szybki wzrost ludności na świecie. Jeśli czołowi politycy azjatyccy uznają, że nieograniczona konsumpcja jest pożądana lub nawet konieczna do utrzymania obecnego poziomu wzrostu gospodarczego, to w 2050 roku Azję może zamieszkiwać pięć miliardów ludzi, którzy będą konsumować średnio tyle, ile dzisiejsi mieszkańcy Stanów Zjednoczonych. Konsekwencje tego stanu rzeczy będą dramatyczne. Oznaczać to będzie na przykład, że z prognozowanej na ten czas liczby trzech miliardów samochodów na świecie, tylko w Indiach i Chinach jeździć będą dwa miliardy pojazdów, które dziennie będą zużywać 120 miliony baryłek ropy – to około cztery razy więcej niż obecnie wydobywają państwa OPEC. Jeszcze bardziej przerażające są statystyki dotyczące zasobów wody pitnej. Przeciętny Amerykanin zużywa bowiem trzy razy więcej wody przeciętny Chińczyk (i ponad sto razy więcej niż przeciętny mieszkaniec Angoli). Gdyby Azja postawiła sobie Zachód za wzór, mielibyśmy do czynienia z niespotykanym w historii kataklizmem.

Dlatego, jeżeli chcemy zapobiec ekologicznej i społecznej katastrofie, musi zmienić się sama istota obecnego systemu ekonomicznego. Państwa azjatyckie, podobnie jak większość krajów rozwijających się, znajdują się na krawędzi przepaści. Jednocześnie są jednak się w podobnej sytuacji jak Stany Zjednoczone przed sześćdziesięciu laty, kiedy to powołały one do życia ekonomiczne i polityczne instytucje, które do dziś decydują o kształcie świata. Obecnie obserwujemy jak polityczny i gospodarczy środek ciężkości przesuwa się na wschód. Dlatego to państwa Azji staną teraz przed szansą, ale i wyzwaniem, stworzenia podobnych instytucji, które trwać będą przez następne pół wieku.

Jednym tchem mówi się o Azji jako o przyszłości światowej gospodarki i jednocześnie spadkobiercy zachodniej tradycji ekonomicznej. Azjatyccy przywódcy nie powinni jednak ulec zachętom narzucenia mieszkańcom ich krajów zachodniego stylu życia i konsumpcji. Zamiast tego powinni dołożyć wszelkich starań, aby stworzyć alternatywny model rozwoju, którego punktem wyjścia będzie świadomość o skończoności zasobów naturalnych. Konieczne przy tym jest wzięcie pod uwagę czterech często zapominanych czynników.

Po pierwsze: rozwój demograficzny. Wiele uwagi poświęcono na tym polu kwestiom przyrostu naturalnego, migracjom czy starzeniu się populacji. Na uboczu dyskusji pozostało za to równie ważne pytanie o różnice na linii miasto-wieś. Wiejska ludność Afryki i Azji jest w ogromnej mierze odcięta od infrastruktury koniecznej do godnego życia. Brakuje odpowiednich środków transportu, systemów nawadniania, komunikacji czy możliwości magazynowania, które umożliwiłyby rolnikom sprzedaż swoich produktów w pobliskich miastach. Dodatkowo, niski poziom zaopatrzenia w wodę pitną, elektryczność i instalacje sanitarne popycha mieszkańców wsi w kierunku miast. Tam jednak większość z nich ląduje w slumsach, w których żyje na całym świecie już ponad miliard ludzi. Inwestycje w gospodarkę wiejską mogłyby spowolnić tę ogromną falę migracyjną, która doprowadziła już do stanu, w którym w krajach rozwijających się ogromne połacie terenów wiejskich leżą odłogiem, podczas gdy warunki do życia w chaotycznych mega-miastach coraz bardziej uwłaczają ludzkiej godności.

Po drugie: edukacja. Konieczne jest wprowadzenie do programów nauczania wyższego kwestii związanych z granicami wzrostu gospodarczego, właściwą wyceną surowców i usług oraz indywidualnych praw i wolności. Tylko w ten sposób uda się przeniknąć do głównego nurtu, zainteresować tymi ideami polityków, a także włączyć je do dyskursu publicznego, w którym obecnie brak jest zainteresowania alternatywami wobec wzrostu przez konsumpcję oraz związanymi z nim zagrożeniami.

Rola mediów jest w tym procesie nie do przecenienia. Obecnie media głównego nurtu starają się wmówić nam, że jedynymi osobami godnymi naszej uwagi są przedstawiciele wykształconej na Zachodzie „kosmopolitycznej” elity, zdającej się mieć nieograniczony dostęp do światowych środków przekazu. Dopóki do opinii publicznej nie dotrą alternatywne idee rozwijane w innych regionach świata – szczególnie takie, które są trudne do przyjęcia dla zachodnich przywódców, takie jak ograniczenie konsumpcji lub nawet pewnych swobód indywidualnych na rzecz praw zbiorowych – tak długo będzie ona funkcjonowała w wąskich ramach ideologicznych oraz kulturze zbiorowego zaprzeczenia i niewiedzy.

Po trzecie: rola państwa w obszarze gospodarki. Celem działalności państwa musi być zapewnienie dobrostanu całemu społeczeństwu, a nie tylko ochrona życia i własności pojedynczych obywateli. Dlatego też szczególną uwagę trzeba poświęcić kwestii zaniżania wartości zasobów naturalnych, a także niezbędnych do życia dóbr, takich jak czyste powietrze i woda pitna. Tylko gdy faktyczne koszty wykorzystania tych zasobów zawarte zostaną w końcowej cenie produktów i usług, państwo skutecznie będzie mogło zapobiec dalszemu zanieczyszczeniu ziem, wód i powietrza. Interwencje państwa muszą być zdecydowane, a wprowadzane regulacje twarde i dalekowzroczne. Nie mogą ograniczać się tylko do podatków i dodatkowych opłat, ale – jeśli to konieczne – obejmować także wprowadzenie limitów zużycia surowców i redukcję konsumpcji. Prywatne firmy będą mogły oczywiście działać swobodnie, ale w ramach jasno określonych przez państwo. Po raz kolejny byłoby to działanie sprzeczne z popularnymi, zachodnimi poglądami i dlatego trudne do zaakceptowania, ale w rzeczywistości nieróżniące się niczym od obowiązujących w większości państw przepisów dotyczących posiadania broni, palenia tytoniu czy nawet wolności słowa, w sytuacji, w której byłaby ona wykorzystana do szerzenia nienawiści na  tle rasowym czy religijnym. We wszystkich tych przypadkach ogranicza się pewne indywidualne wolności na rzecz dobra wspólnego. Wprowadzeniu odpowiednich regulacji i ograniczeń musi przyświecać właśnie ten cel: ochrona wspólnego interesu wobec interesu nielicznych.

Po czwarte: eksternalizacja kosztów. Jedynie uwzględnienie kosztów „usług natury” w końcowej cenie produktów może zapobiec zniszczeniu środowiska na masową skalę, a także wpłynąć na spowolnienie wzrostu PKB i zmniejszenie możliwości ostentacyjnej konsumpcji. Oczywiście wraz ze spadkiem produktywności pojawi się pokusa, aby tanich surowców szukać poza granicami. Aby tego uniknąć konieczne będzie wzmocnienie instytucji międzynarodowych – nie tylko poprzez przyznanie im dodatkowych kompetencji, ale także zwiększenie w nich roli państw niezachodnich. Obecnie bowiem państwa Zachodu ciągle kontrolują najważniejsze organizacje międzynarodowe, takie jak ONZ czy WTO, co powoduje, że działają one zwykle wyłącznie w ich interesie.

Według Josepha Stiglitza, laureta Nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii i byłego głównego ekonomisty Banku Światowego, w pierwszych pięciu latach istnienia Światowej Organizacji Handlu (WTO) 70% zysków związanych z wprowadzonymi umowami przypadła w udziale krajom rozwiniętym, mimo że aż 85% ludności świata żyje w państwach rozwijających się. Tym sposobem marginalizuje się inne regiony, a więc przede wszystkim Azję i Afrykę, od których w najbliższym czasie zależeć będzie sukces zmiany modelu rozwoju na bardziej zrównoważony. Ponadto obecna egoistyczna postawa Zachodu może w konsekwencji doprowadzić do tego, że gdy gospodarczy i polityczny środek ciężkości przesunie się w kierunku Azji, przywódcy regionu, zgodnie z wypracowanym modelem, będą dbać jedynie o własne, bieżące interesy, a nie o wspólne dobro.

Wiele wskazuje na to, że nadszedł czas na wprowadzenie tych zmian. Przed wybuchem światowego kryzysu finansowego niewiele osób było skłonnych stawiać obecny system pod znakiem zapytania. Od kiedy jednak na dwudziestowiecznym, zachodnim modelu kapitalizmu pojawia się coraz więcej rys, coraz większe rzesze ludzi – a być może także liderzy opinii ze świata polityki i gospodarki – otwierają się na alternatywne rozwiązania. Oczywiście znajdą się desperaci, którzy chcąc bronić upadającego systemu, chwytać się będą każdej fałszywej nadziei – czy to nowych technologicznych gadżetów z Doliny Krzemowej, frackingu czy milionów nowych, potencjalnych konsumentów w Azji. Głównym wyzwaniem w XXI wieku będzie nieuleganie tym złudnym nadziejom i uświadomienie sobie, że wraz z nadejściem nowego wieku potrzebujemy nowego modelu zapewnienia dobrobytu.

Chandran Nair
tłum. Adam Traczyk

Chandran Nair jest założycielem i prezesem Global Institute For Tomorrow (GIFT), niezależnego think-tanku z siedzibą w Hong Kongu zajmującego się wyzwaniami związanymi z globalizacją, rolą Azji we współczesnych procesach politycznych i ekonomicznych oraz relacjami między państwem, biznesem i społeczeństwem. Przed założeniem GIFT był dyrektorem firmy consultingowej Environmental Resources Management na Azję i Pacyfik. Chandran Nair jest autorem Consumptionomics: Asia’s Role in Reshaping Capitalism and Saving the Planet, wykładał także na Hong Kong University of Science and Technology oraz Lee Kuan Yew School of Public Policy w Singapurze.

LMd

Tekst ukazał się pierwotnie na łamach niemieckiej edycji Le Monde Diplomatique (styczeń 2015).
©contrapress media GmbH. Rozpowszechnianie tylko za zgodą taz-Verlag.


[1] Raj Patel „The Value of Nothing”, New York (Picador) 2009. Wydanie polskie ukazało się pod tytułem “Wartość Niczego” nakładem Wydawnictwa Muza w 2010 roku (przyp. tłum.).

[2] Tylko w Europie co roku na śmietniku ląduje około 100 milionów smartfonów, z których większość trafia do Afryki. Już ponad 200 milionów ludzi na świecie żyje w środowisku zanieczyszczonym twardymi metalami z odpadów elektronicznych (przyp. tłum.).

Zdjęcie: Chandran Nair w trakcie sesji New Frontiers of Consumption w trakcie World Economic Forum’s Annual Meeting of the New Champions w Dalian, Chiny we wrześniu 2011 (fot. World Economic Forum (CC BY-NC-SA 2.0)).

%d blogerów lubi to: