[Opinia] TTIP: nie tylko mity

TTIP

Sprowadzenie krytyki dotyczącej umowy TTIP do rangi mitów to zamykanie oczu na sedno problemu.

Negocjowane od 2013 roku Transatlantyckie Partnerstwo na rzecz Handlu i Inwestycji (TTIP) ma być największą umową handlową w historii świata. Chodzi w niej o dużo więcej niż tylko o liberalizację zasad współpracy gospodarczej pomiędzy Unią Europejską i Stanami Zjednoczonymi. TTIP dotyka tak wielu aspektów życia, że błędem jest twierdzenie, że potencjalne skutki podpisania umowy dotyczą przede wszystkim sfery gospodarki i tylko te zasługują na poważną dyskusję.

TTIP wzbudza kontrowersje po obydwu stronach Atlantyku. Oddolna Europejska Inicjatywa Obywatelska zebrała już ponad dwa miliony podpisów przeciwko umowie, a tysiące osób brało udział w ulicznych demonstracjach, które odbyły się w całej Europie, jak również w Polsce. Sprzeciw wobec TTIP nie opiera się jednak na zideologizowanych mitach, jak twierdzi Ignacy Niemczycki (POLITYKA Nr 21, 20.05-26.05 2015). Wątpliwości wobec proponowanych zapisów TTIP zgłaszane przez przedstawicieli społeczeństwa obywatelskiego, polityków, naukowców, przedstawicieli związków zawodowych, a nawet ekspertów ONZ dotyczą spraw kluczowych dla przyszłości Europy. Dlatego warto bliżej przyjrzeć się tym rzekomym mitom.

1. „Mit” tajemnicy. Masowe protesty wobec umowy ACTA pokazały, że europejskie społeczeństwa chcą mieć pełniejszy wgląd w proces negocjacji kluczowych umów międzynarodowych. W przypadku TTIP te żądania zostały w dużej mierze zignorowane. Choć skutki umowy dosięgną nas wszystkich, to udział demokratycznie wybranych przedstawicieli społeczeństwa w proces negocjacyjny jest ograniczony do minimum. Zarówno członkowie Parlamentu Europejskiego jak i parlamentów narodowych posiadają zaledwie ograniczony dostęp do dokumentów, o których treści nie mogą informować opinii publicznej. Być może „żadne negocjacje handlowe w historii Unii nie były prowadzone w tak przejrzystym trybie”, jak pisze Ignacy Niemczycki, ale z pewnością nie jest to poziom transparentności, jakiego oczekują Europejczycy.

Ponadto, uderzający jest fakt dysproporcji w dopuszczeniu do negocjacji lobbystów wielkiego biznesu i przedstawicieli społeczeństwa obywatelskiego. Organizacje zrzeszające pracodawców (takie jak Business Europe, którego członkiem jest również polska Konfederacja Lewiatan) były od początku aktywnie włączone w proces negocjacyjny. Na jedno spotkanie w kwestii TTIP, jakie Komisja odbyła z grupami reprezentującymi interes publiczny, przypadało 20 narad z przedstawicielami biznesu. Analogiczne nierówności obserwujemy po stronie amerykańskiej, gdzie sześciuset lobbystów zostało mianowanych oficjalnymi doradcami delegacji rządu Stanów Zjednoczonych. Dzięki temu uzyskali oni wpływ na proces negocjacyjny oraz bezpośredni dostęp do materiałów, które pozostają tajne dla reszty społeczeństwa.

Gotowa umowa będzie oczywiście podlegała ratyfikacji przez europejski i krajowe parlamenty. Jednak po ewentualnym przegłosowaniu TTIP w Parlamencie Europejskim prawdopodobne jest, że niektóre z zapisów umowy – dotyczy to szczególnie najbardziej kontrowersyjnych ustaleń dotyczących ochrony inwestorów – wejdą wstępnie w życie jeszcze przed zakończeniem długotrwałego procesu ratyfikacyjnego. Możliwość taką daje traktat lizboński i została ona już zastosowana po podpisaniu umowy o wolnym handlu pomiędzy UE a Peru i Kolumbią z 2012 roku. Możliwe, że mechanizm ten zostanie również zastosowany w przypadku umowy CETA między UE a Kanadą. Wówczas, nawet w wypadku ewentualnego sprzeciwu, parlamenty krajowe staną przed faktami dokonanymi, które w praktyce bardzo trudno będzie odwrócić.

2. „Mit” wszechmogących korporacji. Na TTIP zyskać mają nie tylko wielkie korporacje, ale również średni i mali przedsiębiorcy, a w konsekwencji i wszyscy obywatele. Trudno jednak znaleźć dowody na potwierdzenie tej tezy. Nawet analizy zlecone przez Komisję Europejską prognozują, że przyjęcie TTIP będzie miało minimalny wpływ na wzrost gospodarczy w Europie – poniżej 0,5% w 2027 roku. Niezależne analizy mówią zaledwie o wzroście rzędu 0,1%. Ponadto, Bruksela szacuje, że z powodu TTIP pracę w Europie może stracić od 400 tysięcy do ponad miliona pracowników.

Trudno też liczyć, że małe i średnie firmy będą w stanie skutecznie konkurować z globalnymi korporacjami. Jak stwierdza prof. Leokadia Oręziak ze Szkoły Głównej Handlowej, również szanse na to, że TTIP zwiększy istotnie polski eksport na rynek USA są znikome. Z drugiej strony, koszty dla polskiej gospodarki mogą być ogromne: dopuszczenie amerykańskich firm do polskiego rynku oznacza pogłębienie kłopotów polskiego przemysłu oraz rolnictwa. Przyjęcie TTIP wzmocni również konkurencję na rynkach krajów Unii Europejskiej, co może negatywnie wpłynąć na poziom wynagrodzeń i warunków pracy.

Podobne umowy w przeszłości faworyzowały zawsze silniejszych partnerów. Polska jako państwo słabsze gospodarczo poniesie ekonomiczne i społeczne koszty TTIP. Pouczający dla nas przykładem powinien być Meksyk. Po wejściu w życie umowy NAFTA ze Stanami Zjednoczonymi i Kanadą w wyniku znaczącej liberalizacji stosunków handlowych doszło do destabilizacji tamtejszej gospodarki. Konkurencji nie wytrzymało również meksykańskie rolnictwo – w tym sektorze pracę straciło dwa miliony osób. Jednak zagrożenia nie dotyczą  tylko słabszych gospodarczo państw. W Stanach Zjednoczonych w wyniku podpisywanych od połowy lat dziewięćdziesiątych umów handlowych pracę straciło prawie 3 miliony osób.

Często przytaczana kwota 500 euro rocznie, jaką dzięki TTIP ma średnio zyskać europejskie gospodarstwo domowe składające się z czterech osób, odnosi się do prognozy na rok 2027. Gdy przeliczymy tę kwotę na miesięczny zysk na jedną osobę otrzymujemy raptem 10 złotych w perspektywie 12 lat. Czy jest to kwota, dla której warto ponieść tak wielkie ryzyko?

3. „Mit” chlorowanych kurczaków i GMO. Problem ujednolicenia standardów nie dotyczy jedynie kwestii związanych z żywnością, choć ta wzbudza największe kontrowersje. Celem zawarcia umowy ma być zbliżenie regulacji obowiązujących w Stanach Zjednoczonych i Unii Europejskiej. Jedyny możliwy sposób, aby to osiągnąć, wiedzie przez obniżenie europejskich standardów – dużo wyższych niż amerykańskie i opartych na zasadniczo różnej filozofii. W Europie u podstaw polityki ochrony konsumentów leży zasada ostrożności, dzięki której można zawczasu ocenić ryzyko wprowadzenia konkretnego produktu na rynek. Jakakolwiek zmiana musi więc oznaczać stopniowe odchodzenie od tej reguły – trudno sobie bowiem wyobrazić, żeby Stany Zjednoczone w imię liberalizacji handlu zgodziły się na zaostrzenie swoich regulacji.

Nawet jeśli, obecnie w Europie nie przewiduje się zgody na powszechne wykorzystanie GMO, to amerykański sektor rolniczy i koncerny biotechniczne będą z pewnością naciskały na wprowadzenie zmian. Tym bardziej, że fakt sceptycznego nastawienia Europejczyków do GMO stanowi znaczący problem wizerunkowy dla całej branży. TTIP otwiera furtkę do łatwiejszego poluzowania przepisów w przyszłości.

4. „Mit” arbitrażu inwestor-państwa. Mechanizm arbitrażu pomiędzy inwestorami a państwami (Investor-to-State-Dispute-Settlement, ISDS) jest najczęściej przytaczanym przykładem zagrożenia dla demokracji, jakie niesie za sobą TTIP. System ten umożliwia koncernom domaganie się od państw odszkodowań, jeżeli nowe regulacje prawne zmniejszą ich spodziewany zysk lub utrudnią prowadzenie interesów.

Oznacza to, że jeśli dane państwo zdecyduje się na podniesienie standardów pracy czy ochrony środowiska może narazić się na pozwy ze strony korporacji, w których interesy nowe regulacje mogą uderzyć. Wbrew temu, co pisze Ignacy Niemczycki, problem ten jest bardzo poważny i dotyka fundamentów demokratycznego państwa prawa. Pomijając nawet fakt, że spory takie nie są rozstrzygane przed niezależnymi sądami, lecz prywatnymi trybunałami arbitrażowymi, to już krótki przegląd spraw, jakie w ostatnim czasie firmy wniosły przeciw państwom pokazuje, jak szeroko korporacje interpretują swoje interesy i jak mocno chcą ingerować w kwestie, które powinny być wyłącznym przedmiotem demokratycznego procesu tworzenia prawa wolnego od nacisków wielkiego kapitału: Egipt został pozwany za ustanowienie płacy minimalnej, Australia i Urugwaj za wprowadzenie ostrzeżeń zdrowotnych na paczkach papierosów, Niemcy z powodu rezygnacji z energii atomowej, a Kanada z powodu moratorium w wydobycia gazu za pomocą frackingu.

Także rosnąca liczba sporów rozwiązywanych w oparciu o ISDS sprawia, że kwestia ta staje się coraz bardziej uciążliwa dla pozywanych państw. Tym bardziej, że zgodnie ze statystykami Konferencji Narodów Zjednoczonych ds. Handlu i Rozwoju (UNCTAD) jedynie ok. 40% wszystkich spraw jest rozstrzyganych na ich korzyść. W reszcie przypadków dochodzi do decyzji korzystnych dla korporacji lub zawarcia porozumienia, które najczęściej również oznacza konieczność wypłaty znaczących odszkodowań. Tak było w przypadku ugody między Polską a Eureko, która kosztowała skarb państwa 9 miliardów złotych. Dodatkowo, praktyka realizacji podobnych umów pokazuje, że skonfrontowane z ryzykiem wielomilionowego pozwu państwa rezygnują z wielu inicjatyw, jeszcze zanim dojdzie do ich faktycznego przyjęcia w formie aktów prawnych. Proceder ten jako zagrożenie dla demokracji i praw człowieka skrytykowali również przedstawiciele ONZ i zapowiedzieli przygotowanie specjalnego raportu na ten temat.

Nie wolno również zapomnieć, że korzystanie z arbitrażu jest bardzo kosztowne. Na wynajęcie prawników i wniesienie skargi stać jedynie największe koncerny. Stawia je to uprzywilejowanej pozycji względem małych i średnich przedsiębiorstw. Wszystko to grozi powstaniem odrębnego prywatnego systemu prawa, który dostępny będzie jedynie dla najbogatszych korporacji.

5. „Mit” wpływu USA na unijne prawo. Podobnie jak przypadku mechanizmu ISDS, kwestia powołania specjalnej rady regulacyjnej wzbudza obawy, że przyczyni się ona do podważenia zasad demokracji. Głównym zadaniem rady ma być prześwietlanie obecnych i przyszłych regulacji prawnych pod kątem ich ingerencji w działanie wolnego rynku. Jak słusznie zauważa Ignacy Niemczycki, dotychczas znaczenie tego rodzaju ciał konsultacyjnych było niewielkie. Nie ma jednak pewności, że sytuacja ta nie zmieni się nawet w najbliższej w przyszłości. Mechanizmy ISDS były do końca lat osiemdziesiątych wykorzystywane jedynie sporadycznie, dziś są powszechną praktyką. Powołanie rady konsultacyjnej oznacza, że korporacjom przyznawane jest kolejne narządzie nacisku na rządzących, które nie jest w żadnym stopniu kompensowane przez silniejsze regulacje na innych polach. W praktyce oznacza to, że wpływ wielkiego kapitału na proces tworzenia prawa rośnie, a obywateli spada.

Jednocześnie, kształt umowy ma zagwarantować, że reguły gry wprowadzone przez TTIP będą praktycznie niemożliwe do odwrócenia. Projekt umowy zakłada bowiem, że raz wprowadzone deregulacje nie mogą być cofnięte. Ma ona objąć również wszystkie działy gospodarki, o ile nie zostaną one jednoznacznie spod niej wyłączone. Oznacza to również, że branże, które mogą powstać w przyszłości, będą z góry wyjęte spod kontroli społeczeństwa.

Adam Traczyk

Zdjęcie: Protesty przeciwko TTIP w Londynie, lipiec 2014 (fot. Global Justice Now (CC BY 2.0)).

%d blogerów lubi to: