[Piotr Łukasiewicz] W Afganistanie bez zmian
15 października 2015 prezydent USA, Barack Obama, przedstawił znaczącą korektę planu wycofywania sił amerykańskich z Afganistanu, zgodnie z którą amerykańskie wojska pozostaną w Afganistanie do 2017 roku. Oryginalny kalendarz wycofywania przewidywał zredukowanie pod koniec 2016 roku sił amerykańskich do 1 tysiąca żołnierzy, stacjonujących w znacznie ostatnio rozbudowanej ambasadzie USA w Kabulu.
Ta stopniowa redukcja była częścią strategicznego manewru wycofywania się z Afganistanu wojsk amerykańskich (oraz innych krajów koalicji) po zakończeniu działań bojowych w grudniu 2014 roku. Obecnie w Afganistanie przebywa około 10 tysięcy żołnierzy amerykańskich, którzy stanowią trzon około 17-tysięcznej koalicji prowadzącej w Afganistanie działalność doradczą i szkoleniową w ramach misji NATO Resolute Support (w tym 140 polskich żołnierzy).
Głównym zadaniem tej misji jest szkolenie wyższych szczebli struktury Afgańskiej Armii Narodowej (ANA), tj. na poziomie dowództw pięciu korpusów oraz samego ministerstwa i jego departamentów. Przedstawiciele koalicji (oficerowie oraz cywilni doradcy) prowadzili taką działalność doradczą niezmiennie od 2007 roku, obecnie jednak została ona skupiona na szczeblach strategicznych z zamiarem przezwyciężenia dwóch najważniejszych problemów afgańskich sił zbrojnych, czyli niewydolnej logistyki oraz niespiesznej budowy sił powietrznych, zdolnych wesprzeć żołnierzy walczących z talibami. Warto zauważyć, że rolą tzw. „mentorów” w Ministerstwie Obrony Afganistanu było także prowadzenie nadzoru nad wydawaniem amerykańskich pieniędzy kierowanych do afgańskich sił zbrojnych. Od dawna bowiem system zaopatrzenia żołnierzy afgańskich obarczony jest patologiami korupcji, nietrafionych zamówień oraz niewydolnością uzupełnienia zapasów paliwa i amunicji dla oddziałów walczących z talibami w prowincjach. Co pewien czas przedstawiciele koalicji z zaskoczeniem odkrywali przestępcze zjawiska wypłacania pensji „martwym duszom” lub sprzeniewierzania zapasów paliwa, które znikało w labiryncie systemu zamówień afgańskiego ministerstwa obrony.
Ciekawym świadectwem roli „mentorów” w afgańskim Ministerstwie Obrony był artykuł opublikowany przez New York Timesa przedstawiający głównodowodzącego Resolute Support, generała Johna F. Campbella, jako nieformalnego afgańskiego ministra obrony – skądinąd słusznie, skoro rząd i parlament afgański od ponad roku nie mogą zatwierdzić afgańskiego urzędnika na tym stanowisku. Organizacja pracy Ministerstwa przypomina więc lata 2002 – 2009, kiedy Amerykanie praktycznie kierowali Afganistanem i jego mozolnie tworzonymi siłami zbrojnymi.
Od stycznia 2015 roku żołnierze Resolute Support (a zatem głównie Amerykanie) nie prowadzą już tradycyjnych dla afgańskiego teatru działań operacji bojowych (patroli, przeszukań). W ramach Resolute Support pozostawiono jedynie nieliczne pododdziały sił specjalnych USA, których głównym zadaniem jest kierowanie z ziemi wsparciem powietrznym dla walczących sił afgańskich (dronów bojowych oraz lotnictwa). Rolę swoją pełnią w trudnych warunkach, ze względu na ograniczone zaufanie do żołnierzy afgańskich oraz częste trudności komunikacyjne w poprawnej identyfikacji celów. Ilość uderzeń lotnictwa (w tym dronów) została w ostatnim czasie mocno ograniczona, a tragicznym przykładem trudności we współdziałaniu Amerykanów i Afgańczyków było omyłkowe ostrzelanie szpitala „Lekarzy bez granic” w Kunduzie w ostatnich tygodniach.
Amerykańskie siły specjalne prowadzą również sporadyczne operacje bojowe w celu likwidacji domniemanych członków Al Kaidy w Afganistanie, jednak ilość operacji tych zmalała ze względu na ograniczenie ilości danych wywiadowczych dostępnych dla koalicji po zamknięciu ISAF w grudniu 2014 roku.
*
Ogłoszona przez prezydenta Obamę decyzja zmienia zaplanowany kalendarz redukcji misji Resolute Support. Do końca jego II kadencji w Afganistanie pozostanie około 5500 amerykańskich żołnierzy, a obecny poziom 10 tys. zostanie utrzymany przez większość 2016 roku. Pozostaną oni w dotychczasowych głównych bazach: na południu w Kandaharze, w sercu rebelii talibów, na wschodzie w Dżalalabadzie, kluczowym miejscu, skąd kontrolować można pogranicze pakistańsko-afgańskie oraz w Kabulu i Bagram, które jest głównym lotniczym portem wojskowym misji.
W swoim oświadczeniu prezydent Obama wskazał, że zmiana planów wynika z realistycznej oceny sytuacji i że jest kluczowa dla zapewnienia sukcesu transformacji Afganistanu i dla bezpieczeństwa narodowego USA. Przyznał, że afgańskie siły zbrojne wciąż nie osiągnęły stanu gotowości, pozwalającego na samodzielne zwalczanie rebelii talibów. skazał również, że nie można pozwolić, by Afganistan ponownie stał się ośrodkiem planowania nowych ataków terrorystycznych na USA.
Oświadczenie Baracka Obamy spotkało się z uznaniem ze strony NATO, które formalnie kieruje misją Resolute Support i które przygotowuje jej nowe założenia. Przede wszystkim zaś swoje zadowolenie wyraziły władze afgańskie, dla których amerykańska obecność jest życiodajną pępowiną i które od pewnego czasu apelowały do USA o zmianę tempa wycofywania się z Afganistanu.
*
Ogłoszona dziś decyzja jest efektem procesu planistycznego i ocen wywiadowczych, które od kilku miesięcy wskazywały na znaczne pogorszenie sytuacji, nową dynamikę w ruchu talibów oraz powstanie nowych czynników zagrażających Afganistanowi – miejscowej odmiany Państwa Islamskiego pod nazwą Kalifatu Korasanu. Z pewnością ważnym czynnikiem tego planowania jest stan afgańskiej armii, walczącej z rebelią i tracącej siły w tempie, które wojskowym planistom wydaje się niemożliwe do zniesienia. Ani NATO ani afgańskie Ministerstwo Obrony nie publikują co prawda oficjalnych danych o stratach Afgańczyków, ale jeśli skala ta w 2014 roku osiągała 700 żołnierzy miesięcznie, to z pewnością w tym roku była znacznie większa. Armia afgańska jest nieprzygotowana do pełnienia swojej roli przeciwrebelianckiej samodzielnie i zastraszający poziom strat, dezercji oraz niskie morale nie pozwalają myśleć o pozytywnym scenariuszu rozwoju wydarzeń.
Amerykanie i NATO zdają sobie sprawę z tych problemów. Nawet jeśli jednak przedłużenie pobytu wojska USA planowano od miesięcy, to moment ogłoszenia tej decyzji niekorzystnie wpłynie na jej publiczną analizę: talibowie właśnie zagrozili dwóm dużym miastom, Kunduzowi i Ghazni, ich nowy przywódca Achtar Mansur skonsolidował swoją władzę, proces pokojowy został po raz kolejny skompromitowany, a doniesienia o okrutnych działaniach zalążków Państwa Islamskiego w Afganistanie dodają jedynie mocy kasandrycznym przewidywaniom. Ogłoszona decyzja o pozostawieniu sił współgra z niekorzystnymi doniesieniami z pola walki i mówi jedno: nie jest tak dobrze jak Obama zapowiadał jeszcze rok temu, kiedy obiecywał zakończenie wojny i powrót żołnierzy.
Z wojskowego punktu widzenia obecność niewielkiego kontyngentu Amerykanów i NATO nie wpływa militarnie na powodzenie operacji przeciwko rebelii. Szkolenie kadr kierowniczych afgańskiej armii to zajęcie w swej istocie urzędnicze i pozbawione wpływu na taktykę walki w prowincjach, gdzie afgańscy generałowie sztabowi po prostu nie jeżdżą, pielęgnując swoje synekury w Kabulu. Szkolenie praktyczne wojska jest ograniczone ze względu na zagrożenie życia „mentorów”, przeciwko którym talibowie stosowali od 2013 roku ataki w przebraniu żołnierzy afgańskich. Również obecność amerykańskiego komponentu lotniczego nie wpływa znacząco na przebieg kampanii wojskowej, gdyż Afgańczycy potrzebują przede wszystkim skutecznego i masowego transportu lotniczego (by uniknąć min-pułapek na drogach), a nie uderzeń z powietrza, które zawsze niosą ze sobą ryzyko strat cywilnych. Kampanię uderzeń dronów Amerykanom łatwo jest prowadzić na terenach pakistańskiego pogranicza, gdzie media nie docierają do ofiar nalotów, natomiast wolne media afgańskie wyczulone są na ofiary cywilne w Afganistanie. Z wojskowego punktu widzenia decyzja Obamy jest więc wyłącznie próbą zacementowania militarnego status quo do zakończenia jego kadencji, by stworzyć przestrzeń do ulepszenia armii afgańskiej.
Z politycznego punktu widzenia pominięto najważniejszą przyczynę obecnych niepowodzeń Afganistanu: demoralizację i korupcję jego politycznych elit i władz wyłanianych w kolejnych wyborach po 2001 roku, których uczciwość była systematycznie naruszana, i które w 2014 roku przyniosły dziwaczny wynik w postaci tzw. Rządu Jedności Narodowej (wymuszonego przez szefa Departamentu Stanu USA). Rząd prezydenta Aszrafa Ghaniego i „szefa egzekutywy” Abdullaha Abdullaha od roku nie potrafi wyłonić swojego składu, ani przygotować nowej ordynacji wyborczej oraz przeprowadzić wyborów do parlamentu, którego kadencja upłynęła zresztą w maju tego roku. Podziały na szczycie władzy przenoszą się do prowincji i skutkują wydarzeniami takimi jak we wspomnianym Kunduzie, który upadł nie tyle z powodu słabości chroniącego go wojska, co raczej z powodu braku organizacji życia w mieście, zarządzanego (czytaj: grabionego) przez skłóconych ze sobą delegatów obu afgańskich przywódców, którzy budowali milicje przeciwko sobie, a nie przeciwko wspólnemu wrogowi – talibom. Politycznie zatem prezydent Obama nie zaadresował głównego problemu afgańskiego, a jedynie dał czas na ewentualne reformy polityczne do końca 2016 roku. Trzeba przecież pamiętać, że rząd w Kabulu rządzi wyłącznie dzięki zachodnim (głównie amerykańskim) funduszom pomocowym, przekazywanym do Kabulu zgodnie z amerykańską tradycją decydowania o wydawaniu pieniędzy przez Kongres USA: pieniądze idą za obecnością żołnierzy. Fundusze i nawet niewielki amerykański kontyngent są kluczowe dla utrzymania stabilności tego kraju i decydują o tym, że tamtejsze elity wciąż jeszcze wybierają trudne i jałowe kompromisy, zamiast uruchomić przeciwko sobie machinę wojny domowej.
Decyzja Obamy zamraża również stan polityki regionalnej wokół Afganistanu. Dla Pakistanu oznacza wydłużenie okresu, w czasie którego prowadzone będą działania dyplomatów i służb specjalnych skłaniających talibów do zawarcia porozumienia z rządem afgańskim. Dla Iranu decyzja oznacza, że w Afganistanie wciąż pozostaną siły, które zdolne będą powstrzymywać rozwój ugrupowań antyszyickich w postaci odmian Państwa Islamskiego.
Dla Rosji pozostawienie tam sił amerykańskich jest z jednej strony zabezpieczeniem przed rozprzestrzenieniem się rebelii na Azję Centralną, choć oznacza także konieczność tolerowania obecności wojskowej NATO w „strefie wpływów”, jaką Rosja chce stworzyć w tym regionie. W związku z tym, że Rosja postrzega wspomniane zabezpieczenie jako słabnące, możliwa będzie również jakaś forma militarnej akcji Rosji w Afganistanie, na wzór trwającej obecnie operacji lotniczej w Syrii. Minister Ławrow wg afgańskich mediów już zgłosił ochotę wsparcia Afganistanu siłami lotniczymi przeciwko Państwu Islamskiemu, jeśli rząd w Kabulu o to poprosi. Łatwo wyobrazić sobie chaos, jaki taka interwencja Rosjan wywołałaby w rejonie operacji NATO.
*
Podsumowując decyzję Obamy można powiedzieć, że była ona jedyną realistycznie właściwą i zasłużenie gorzką. Zaniedbania ostatnich czternastu lat w postaci braku wymuszenia reform politycznych Afganistanu i tolerowania demoralizacji jego elit dobrze uzasadniają głosy o konieczności zakończenia tej beznadziejnej i niekończącej się wojny. Jednocześnie, dla obserwatorów Afganistanu jasne jest, że wycofanie się stamtąd wojsk zachodnich doprowadzi do powrotu najgorszych drapieżczych praktyk lat dziewięćdziesiątych i zmarnowania dorobku transformacyjnego, a w konsekwencji do opanowania terenu przez wrogie USA i Zachodowi siły (nie mówiąc już o zwielokrotnionych falach uchodźczych). Oba te przeciwstawne stanowiska prowadzą w mojej opinii do konstatacji, że jedyną pozytywną strategią w Afganistanie jest polityka trwania tam zachodniego wojska i liczenia, że Afganistan „jakoś” się w tym trwaniu ustabilizuje i znormalizuje oraz że na wspomniane „jakoś” zachodnia dyplomacja, wojsko i organizacje pomocowe będą miały pozytywny wpływ. Oceniając tę decyzję trzeba również wziąć pod uwagę zarówno dotychczas poniesione koszty ludzkie i finansowe, których nie sposób zmarnować, jak i lekcję wyniesioną z upadku państwa irackiego i powstania tam najpierw Al Kaidy, a później Państwa Islamskiego. Dla samego Obamy decyzja o przedłużenia obecności wojsk amerykańskich jest usunięciem możliwego niekorzystnego scenariusza dewastacji jego dziedzictwa prezydenckiego. Jeśli Afganistan upadłby po wycofaniu się Amerykanów równie szybko jak upadło miasto Kunduz, to bilans polityki zagranicznej Obamy znacznie by się pogorszył.
Piotr Łukasiewicz
Piotr Łukasiewicz jest pułkownikiem rezerwy Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej. Uczestniczył w misji stabilizacyjnej w Iraku, współtworzył polską strategię obecności wojskowej w Afganistanie. W latach 2012-2014 był ambasadorem Polski w Afganistanie.
Polecamy także:
[Analiza] Omar żywy i martwy: Afganistan po ogłoszeniu śmierci mułły Omara
[Analiza] Państwo Islamskie w Afganistanie: stan obecny i ocena perspektyw
[Opinia] Afganistan dziś
Zdjęcie: Matthew Freire (CC BY 2.0)