[Oliver Stuenkel] Trump a porządek globalny
Zwycięstwo Donalda Trumpa w listopadowych wyborach, nawet jeśli okaże się przelotnym fenomenem, może mieć olbrzymi wpływ na sprawy międzynarodowe, siejąc dalszą niepewność wobec stabilności partnerstwa transatlantyckiego, wypełniania przez Stany Zjednoczone swoich zobowiązań w zakresie bezpieczeństwa w Azji oraz ograniczając zdolność innych państw do przewidywania polityki zagranicznej USA.
Decyzja Wielkiej Brytanii o opuszczeniu Unii Europejskiej, która rankiem 24 czerwca wywołała szok na całym świecie, najprawdopodobniej przejdzie do historii jako jedno z najważniejszych wydarzeń od przełomu wieków. Ograniczyła ona polityczne znaczenie Europy oraz jej zdolność do wpływania na kształt globalnych problemów w postzachodnim świecie. Nawet siła oddziaływania potencjalnej prezydentury Donalda Trumpa nie będzie tak długotrwała jak Brexit, który na stałe wywrze wpływ na układ geopolityczny – z kolei Trump, w przypadku wygranej, będzie jedynie przelotnym fenomenem.
Mimo tego, zwycięstwo Trumpa w listopadowych wyborach może mieć olbrzymi wpływ na sprawy międzynarodowe, siejąc dalszą niepewność na temat stabilność partnerstwa transatlantyckiego, spełniania przez USA swoich zobowiązań w zakresie bezpieczeństwa w Azji oraz ograniczając zdolność innych państw do przewidywania polityki zagranicznej USA. Co niemniej ważne, wzrost tzn. „post-truth” politics oraz polityki tożsamościowej po obu stronach Atlantyku grozi podważeniem kluczowej przewagi Zachodu w obliczu rosnącego znaczenia Chin: czasem hałaśliwej, lecz ostatecznie umiarkowanej oraz dającej stabilność demokracji, zdolności radzenia sobie z wyzwaniami różnorodności i globalizacji oraz umiejętności integrowania migrantów z całego świata. O ile przesunięcie się ośrodka władzy z Atlantyku w stronę Pacyfiku jest w znacznym stopniu nieodwracalnym makrotrendem i działania jednostek mają na to jedynie nieznaczny wpływ, dwa wyjątkowo ważne zwycięstwa antyglobalizacyjnych populistów w Wielkiej Brytanii i USA mogłyby przyspieszyć proceces osłabienia wpływów Stanów Zjednoczonych oraz złożonego procesu redefinicji ich pozycji i hegemonicznych przywilejów, który w innym wypadku rozciągnięty byłby w dłuższym czasie
Wiele pomysłów Trumpa wzbudza przerażenie. Jednak największy wpływ na globalny porządek będą miały nie tyle konkretne poglądy Trumpa, w przypadku jego zwycięstwa w wyborach, co powszechne poczucie niepewności wynikające z całkowitego braku spójności jego polityki. Podobnie rzecz miała się w przypadku Brexitu, który wywołał ogromną dezorientację w kwestii tego, jak właściwie wyglądać będą relacje między Wielką Brytanią a Europą w zakresie handlu, migracji i bardziej ogólnej koordynacji polityki. Tak jak kryzys finansowy w 2008 roku, który zaczął się w Stanach Zjednoczonych i który stworzył głębokie poczucie niepewności w kwestii stabilności globalnego porządku finansowego, Donald Trump w Białym Domu narazi na szczególne ryzyko wszystkie geopolityczne założenia, zmuszając nawet długoletnich sojuszników USA do pozostawania w nieustannej gotowości na wyciągnięcie z szuflady alternatywnego planu działania.
Oczywiście są sposoby, dzięki którym przyszły prezydent Trump mógłby spróbować złagodzić te obawy, mianując na przykład umiarkowanego i doświadczonego polityka na stanowisko sekretarza stanu oraz zapewniając mu szeroką autonomię w podejmowaniu decyzji politycznych. Jednak biorąc pod uwagę wiele sprzecznych propozycji wyrażonych podczas kampanii, nawet Rosja i Chiny, jedyne kraje, które mogłyby kibicować Trumpowi ze względu na jego krytykę dążeń do szerzenia demokracji przez USA, odnoszą się do niego z rezerwą.
Jak zauważa The Economist:
Moskwa wyraźnie woli Trumpa, głównie dlatego, że nie znosi interwencjonistycznego stanowiska Hillary Clinton w zakresie polityki zagranicznej. Ale wielu przedstawicieli rosyjskiej administracji niepokoi się destrukcyjnym potencjałem prezydentury Trumpa. “Czy rzeczywiści zacznie spełniać swoje chaotyczne obietnice, jeśli znajdzie się w Białym Domu?”, pyta Walery Garbuzow, przewodniczący Instytutu badań nad USA i Kanadą w Rosyjskiej Akademii Nauk.
O ile Putin może cieszyć się z zainteresowania, jakim w amerykańskiej kampanii wyborczej obdarzana jest Rosja, sądzę jednak, że jego doradcy ds. polityki zagranicznej po cichu liczą na zwycięstwo Clinton — po prostu cena za nieprzewidywalność jest zbyt wysoka. Również w Chinach niektórzy obserwatorzy sympatyzują z Trumpem i uważają, że Clinton jest twardą negocjatorką i być może bardziej wojownicza oraz bezpośrednia niż Barack Obama. Jednak w ostateczności również przedstawiciele chińskiego establishmentu dyplomatycznego będą woleli Clinton, “diabła, którego znamy”, niż kogoś, kto wydaje się skrajnie nieprzewidywalny. Lou Jiwei, chiński minister finansów, określił Trumpa jako “irracjonalnego typa”, gdy zasugerował on wprowadzenie nowych ceł na chińskie towary.
To stanowisko godne podkreślenia, biorąc pod uwagę liczne dowody świadczące o tym, że od Hillary Clinton można oczekiwać twardszej postawy względem Chin niż za kadencji Baracka Obamy. „Każdy Chińczyk powie po cichu, że naprawdę jej nie lubi”, zauważa chiński decydent. „Zawsze była twarda wobec Chin, począwszy od jej pierwszej wizyty w 1995 roku”, mówi na łamach Financial Times Chu Shulong, ekspert ds. stosunków międzynarodowych na Uniwersytecie Tsinghua. Rzeczywiście, Clinton pozostaje wierna wielu poglądom opartym na strategii liberalnej hegemonii, które doprowadziły do katastrofalnych rezultatów, takich jak popierana przez nią inwazja USA na Irak. W kilku kwestiach jej polityczne propozycje mogą być podobne do tych, które wyrażał George W. Bush, gorący zwolennik szerzenia demokracji – jeśli zajdzie taka konieczność nawet siłą. Jak wskazuje Stephen Walt, aparat polityki zagranicznej Hillary Clinton jest „żywym ucieleśnieniem polityki zagranicznej establishmentu głównego nurtu”. Dla Pekinu i Moskwy oznacza to również, że będą oni mieli do czynienia z negocjatorami, których znają od lat. A to ograniczy ryzyko nieprzyjemnych niespodzianek czy straty czasu, jaki trzeba poświęcić na zawieranie nowych relacji osobistych.
Fakt, że ani jedno państwo nie wyraziło zdecydowanego poparcia dla Trumpa pokazuje, jak głęboki niepokój wzbudza w stolicach na całym świecie ryzyko, że była gwiazda telewizyjnego reality show może negatywnie wpłynąć na stabilność globalnego porządku. O ile Trump przedstawił kilka sensownych postulatów dotyczących słabych punktów dotychczasowej polityki zagranicznej (odnoszących się do wszystkich rządów USA od końca zimnej wojny), to jego liczne wady sprawiły, że w tej kampanii nie chodzi o wybór między propozycjami Clinton a propozycjami Trumpa, lecz między przewidywalnością i nieprzewidywalnością. Wynika to również z poglądów republikańskiego kandydata na politykę gospodarczą. Jak pisze Stephen M. Walt:
Poglądy Trumpa na międzynarodową gospodarkę odzwierciedlają protekcjonistyczną perspektywę, która została skompromitowana kilka wieków temu. Rozbicie Północnoamerykańskiego Układu Wolnego Handlu czy opuszczenie Światowej Organizacji Handlu nie odbuduje amerykańskiego przemysłu ani nie sprawi, że kraj na nowo stanie się „wielki”; będzie za to poważnym ciosem dla Stanów Zjednoczonych i światowej gospodarki oraz bardzo możliwe, że doprowadzi do kolejnej globalnej recesji.
Trump, tak jak w przypadku polityki zagranicznej, dla złagodzenia tych obaw mógłby pozostawić kwestie ekonomiczne w gestii doświadczonego polityka. Jednak ryzyko dla globalnej gospodarki wciąż jest znaczące.
Widać więc, że nawet ci, którzy krytycznie odnoszą się do idei przyświecających w ostatnich latach polityce zagranicznej USA oraz ci, którzy uważają, że kres jednobiegunowości nie jest wcale taki zły (do których sam się zaliczam), 8 listopada będą musieli zacisnąć zęby i liczyć na zwycięstwo Clinton. Alternatywa niemal na pewno okaże się znacznie gorsza.
Oliver Stuenkel
tłum. Jakub Barszczewski
Oliver Stuenkel studiował na Universidad de Valencia oraz w Kennedy School of Government na Harvardzie. Tytuł doktora uzyskał na Uniwersytecie Duisburg-Essen. Obecnie jest adiunktem w Fundacji im. Getúlio Vargasa w Sao Paulo, jednej z najbardziej prestiżowych instytucji badawczych w Brazylii, a także non-resident Fellow w Global Public Policy Institute (GPPi) w Berlinie oraz członkiem Carnegie Rising Democracies Network. Wcześniej wykładał na Uniwersytecie São Paulo oraz Uniwersytecie Jawaharlala Nehru (JNU) w New Delhi. Był członkiem delegacji Brazylii przygotowującej czwarty, piąty i siódmy szczyty BRICS. Jego badania skupiają się na mocarstwach wschodzących, szczególnie na polityce zagranicznej Brazylii, Indii i Chin, oraz roli tych państw wglobal governance. Jest autorem m.in. India-Brazil-South Africa Dialogue Forum (IBSA): The Rise of the Global South? (Routledge Global Institutions, 2014) oraz BRICS and the Future of Global Order (Lexington, 2015).
Tekst ukazał się w ramach współpracy Global.Lab z Post-Western World. Artykuł ukazał się pierwotnie 12 września 2016 roku.
Zdjęcie: Gage Skidmore (CC BY-SA 2.0)