Bośnia i Hercegowina po wyborach: Stabilnie ku destabilizacji

Wstępne wyniki niedzielnych wyborów generalnych w Bośni i Hercegowinie ogłoszone w poniedziałek rano przez Centralną Komisję Wyborczą wskazują, że w kraju udało się uniknąć najgorszego scenariusza, który zakładał potwierdzenie całkowitej dominacji radykalnych opcji nacjonalistycznych jednocześnie w obu obozach: serbskim i chorwackim. Niemniej, wyniki nie dostarczają szczególnych powodów do optymizmu. Oznaczają jedynie, że dalsza dezintegracja kraju może postępować odrobinę wolniej niż się spodziewano.

Scenariusz (trochę) mniejszego zła

Przywódcy obu obozów – Serb Milorad Dodik (SNSD) i Chorwat Dragan Čović (HDZ) – byli na tyle pewni własnego zwycięstwa zarówno w wyborach do trzyosobowego Prezydium BiH, jak i tych parlamentarnych, że już w sierpniu ogłosili plan utworzenia powyborczej koalicji obliczonej na marginalizację głównego obrońcy centralnych instytucji państwowych, czyli boszniackiej SDA. Ich scenariusz zawiódł jednak w tym pierwszym punkcie. O ile bowiem Milorad Dodik zrealizował własne cele wyborcze z nawiązką, jednocześnie zapewniając sobie status serbskiego członka Prezydium BiH i utrzymując dominację zarówno w serbskim obozie w parlamencie centralnym, jak i na terenie Republiki Serbskiej, o tyle Dragan Čović przegrał walkę o chorwackie miejsce w Prezydium BiH z Željko Komšiciem – socjaldemokratą i przedstawicielem jednej z dwóch głównych wieloetnicznych partii w kraju.

Porażka Čovicia niweczy serbsko-chorwacki plan koalicyjny w Prezydium BiH, tym najbardziej funkcjonalnym organie wyjątkowo niestabilnej bośniackiej władzy centralnej, przechylając szalę na korzyść integracjonistycznie zorientowanego obozu boszniackiego. W tym ostatnim obozie dominację zachowała natomiast nacjonalistyczna SDA, a konkretnie frakcja skupiona wokół Bakira Izetbegovicia – syna Aliji, czyli legendarnego przywódcy boszniackiego z czasu ostatniej wojny 1992-1995 – której zwycięskim kandydatem do Prezydium okazał się Šefik Džaferović, bliski współpracownik obu Izetbegoviciów. Biorąc pod uwagę integracjonistyczne, choć wynikające z odmiennych pobudek, zapatrywania Džaferovicia i Komšicia, można oczekiwać, że utworzą oni w Prezydium sojusz przeciwko Dodikowi, spowalniając tym samym nieco tempo dezintegracji kraju.

Stabilnie ku destabilizacji

Niemniej, obecność Komšicia w Prezydium BiH to zbyt mało, by spowodować istotny zwrot w polityce wewnętrznej kraju. Po pierwsze, ze względu na rozdźwięk między jego personalnym zwycięstwem prezydialnym a dominacją radykalnej HDZ w chorwackim obozie parlamentarnym. Jeżeli końcowe wyniki potwierdzą bazę wyborczą Komšicia z lat 2006 i 2010, kiedy to umiarkowany Chorwat wszedł do Prezydium kraju dzięki głosom ludności boszniackiej, będzie to skutkować dalszą alienacją obozu chorwackiego od centrali. Chorwaccy nacjonaliści na czele z Čoviciem od dekady wykorzystują bowiem „casus Komšić” by podważać prawo wyborcze w Bośni i Hercegowinie, dowodząc dyskryminacji narodu chorwackiego, któremu Boszniacy uniemożliwiają wybór własnych przedstawicieli do organów centralnych. Wyniki niedzielnych wyborów ponownie dostarczają im tego politycznego paliwa, tym bardziej, ze HDZ będzie wystarczająco silna, by jednocześnie grać na kryzys władzy centralnej w parlamencie i wzmacniać nieoficjalne chorwackie instytucje władzy w Bośni. Te ostatnie, skupione wokół Chorwackiego Zgromadzenia Narodowego BiH z siedzibą w Mostarze, konsekwentnie promują tzw. koncepcję trzeciego entitetu – czyli odrębnej chorwackiej jednostki terytorialnej w ramach Bośni i Hercegowiny – która w aktualnej sytuacji geopolitycznej wyznacza horyzont politycznych aspiracji chorwackich nacjonalistów. Dragan Čović, który już wczorajszej nocy wyborczej zapowiedział, że „takie wyniki mogą spowodować potężny kryzys w Bośni i Hercegowinie”, dziś otrzymał oficjalne wsparcie dla swej linii ze strony Zagrzebia.

Po drugie, przewaga sił integracjonistycznych w Prezydium BiH nie oznacza całkowitego związania rąk serbskim nacjonalistom, jako że wyniki wyborów przyniosły poważne wzmocnienie Milorada Dodika i jego opcji separatystycznej zarówno na szczeblu centralnym jak i w serbskim entitecie. Już sama obecność Dodika w Prezydium jest jego personalnym zwycięstwem, oznacza bowiem odzyskanie tego miejsca przez SNSD z rąk nieco bardziej ugodowego serbskiego kontrkandydata, Mladena Ivanicia, sprawującego serbski mandat prezydialny w poprzedniej kadencji. Nie należy wątpić, że, mimo słabej realnej pozycji przetargowej, Dodik w Prezydium będzie kontynuował secesjonistyczno-suwerennościową retorykę i podejmował działania obliczone na delegitymizację instytucji centralnych. Pierwszy krok w polityce symbolicznej już zapowiedział, ogłaszając, że na budynku Prezydium BiH w Sarajewie wreszcie zawiśnie flaga Republiki Serbskiej. Jednocześnie, dzięki zdobyciu stanowiska Prezydenta Republiki Serbskiej przez najbliższą partyjną współpracowniczkę Dodika, Željkę Cvijanović, a także utrzymaniu przez SNSD dominacji w obu parlamentach – centralnym i entitetowym – serbscy separatyści będą mogli dużo łatwiej niż w poprzedniej kadencji łączyć politykę destabilizacji władzy centralnej z polityką wewnętrznej konsolidacji własnego entitetu. Co za tym idzie, nie należy wykluczać także dalszej militaryzacji Republiki Serbskiej z kierunku wschodniego, tym bardziej że zwycięstwo Dodika spotkało się z przychylnymi reakcjami zarówno coraz bardziej pro-rosyjskiego Belgradu, jak i samej Moskwy.

Wreszcie po trzecie, nie należy zapominać o zagrożeniach płynących ze środka obozu boszniackiego, gdzie SDA zapewniło sobie dominację nie tylko dzięki Džaferoviciowi w Prezydium, ale także dzięki zdeklasowaniu innych boszniackich partii w rywalizacji do obu parlamentów – centralnego i federacyjnego. Chociaż domyślnie integracjonistyczna orientacja boszniackich nacjonalistów słusznie uważana jest za mniejszy kłopot dla państwowości Bośni i Hercegowiny, niż odśrodkowe tendencje nacjonalistów serbskich i chorwackich, to jednak tych pierwszych trudno uważać za demokratyczne remedium na bolączki kraju. Mimo że z jednej strony SDA konsekwentnie opowiada się za kursem pro-unijnym i pro-natowskim, stosunkowo wiarygodnie odgrywając rolę najlepiej rokującego lokalnego partnera dla wspólnoty międzynarodowej, to z drugiej strony w ostatnim czasie nietrudno dostrzec radykalizację boszniackiej polityki. Wysuwając na kandydata do Prezydium Šefika Džaferovicia, szefa boszniackich struktur bezpieczeństwa z okresu ostatniej wojny oskarżanego o otwarte przyzwalanie w latach 1992-95 na zbrodnie wojenne popełniane przez islamskich radykałów z oddziału El Mudżahid, Bakir Izetbegović wyraźnie zasygnalizował kontynuację, prowadzonej w poprzedniej kadencji, bezkompromisowej polityki kładącej podwaliny pod boszniacki ekspansjonizm w instytucjach centralnych polegający na dążeniu do całkowitej marginalizacji serbskiej i chorwackiej decyzyjności. Dalszej radykalizacji obozu boszniackiego należy oczekiwać także ze względu na przedłużający się brak spójnej strategii Waszyngtonu i Brukseli w zakresie polityki wobec Bośni, który obóz boszniacki odczytuje jako sygnał braku realnego wsparcia ze strony Zachodu. W przełożeniu na politykę wewnętrzną może to oznaczać trwałość sojuszu Džaferović-Komšić tylko w zakresie obsługi stricte boszniackiego interesu narodowego, zaś w polityce zagranicznej – budowaniu przez Izetbegovicia i Džaferovicia de facto sojuszu z Turcją, przy jednoczesnym podtrzymywaniu pro-zachodniej orientacji jedynie de iure.

Słabe perspektywy

Z definitywnymi ocenami tych wyborów należy poczekać na ostateczne wyniki (cztery lata temu czekaliśmy na to kilka tygodni), bowiem dopiero one pozwolą z większą pewnością wyrokować na temat składu koalicji rządzącej na poziomie centralnym i w boszniacko-chorwackim entitecie. Niemniej, już teraz widać, że ani obecność Komšicia w Prezydium BiH, ani nieco lepszy niż cztery lata temu wynik dwóch wieloetnicznych partii socjaldemokratycznych (post-komunistycznej SDP na czele z Nerminem Nikšiciem i DF na czele z Komšiciem) nie rozładują coraz bardziej zażartego klinczu trzech obozów nacjonalistycznych. Mało zdecydowana polityka podzielonego Zachodu wobec równie podzielonej bośniackiej socjaldemokracji zdecydowanie nie wytrzymuje dziś konkurencji z konsekwentnym wsparciem udzielanym poszczególnym nacjonalistom zarówno przez główne ośrodki władzy regionalnej (Zagrzeb, Belgrad), jak i przez globalnych graczy dążących do zwiększenia własnych wpływów w regionie (Moskwa, Ankara). Dlatego w najgorszym wypadku Bośnię i Hercegowinę czeka w najbliższym czasie powtórka scenariusza z roku 2010 – wielomiesięczne, niekończące się i trudne do przewidzenia negocjacje w sprawie utworzenia rządu centralnego, skutkujące rosnącym chaosem w kraju i kolejnymi protestami społecznymi. W najlepszym przypadku możemy oczekiwać kruchej koalicji obozu boszniackiego z socjaldemokratami, nieustannie atakowanej przez wspólny front serbsko-chorwackich separatystów.

Tomasz Rawski

Tomasz Rawski jest socjologiem i bałkanistą związanym z Uniwersytetem Warszawskim. Jest aktywnym badaczem problematyki współczesnego państwa, nacjonalizmu i polityki pamięci w krajach Europy Południowo-Wschodniej (była Jugosławia) i Wschodniej (Polska, Rosja). Obronił rozprawę doktorską dotyczącą boszniackiego nacjonalizmu w Bośni i Hercegowinie po 1995 roku. Był stypendystą m.in. School of Slavonic and Eastern European Studies w Londynie (2017) i Hugo Valentin Centre w Uppsali (2016), jest członkiem m.in. Pracowni Obszaru Postjugosłowiańskiego (PROP) przy Uniwersytecie Warszawskim oraz Stowarzyszenia Balkanistyka.org.

%d blogerów lubi to: